.: STRONA GŁÓWNA
.: HISTORIA
.: ZDJĘCIA
.: KALENDARIUM
.: KONTAKT

„Popełniłem wiele okrucieństw i pozbawiłem życia niezliczoną liczbę ludzi, nigdy nie będąc pewnym, czy racja jest po mojej stronie. Nie jestem jednak taki, jak się powszechnie o mnie sądzi" - powiedział Czyngis-chan. Władca ten, zmarły w 1227 roku, ma na swoim sumieniu dziesiątki tysięcy ofiar - dużą część populacji ówczesnego świata.

 

„Tyran nad tyranami" zaczął swą morderczą karierę jako dwunastolatek, zabi­jając przyrodniego brata, którego przyłapał na podkradaniu jedzenia. W wieku 33 lat był już niekwestionowanym przywódcą plemion mongolskich i przyjął tytuł Czyngis-chana, czyli wielkiego chana (jego właściwe imię brzmiało Temudżyn). W 1211 roku wyruszył na podbój cesarstwa chińskiego, grabiąc i paląc wszystkie miasta i wsie, jakie znalazły się na jego drodze.

W 1212 roku szach Mohamed dokonał zamachu stanu i został władcą ogrom­nego muzułmańskiego imperium - Chorezmu - graniczącego z państwem Czyngis-chana, a obejmującego tereny dzisiejszego Uzbekistanu i Turkmenistanu. Aby podtrzymać dobre stosunki z Chorezmem Czyngis-chan wysłał do szacha karawanę z darami, takimi jak wspaniałe okazy nefrytu, kość słoniowa, sztaby złota i sukno z sierści białych wielbłądów. Trzystu przewoźnikom towarzyszy! zausznik chana, który miał przekazać szachowi przesłanie zawierające stó­wa: „Znam twoją siłę i wiem, jak wielkim imperium władasz. Gorąco pragnę, abyśmy żyli w pokoju. Chcę traktować cię jak syna. Ty z kolei musisz wiedzieć, że podbiłem Państwo Środka i podporządkowałem sobie wszystkie plemiona na północy. Wiesz, że mam liczne wojsko, kopalnię srebra i nie potrzeba mi więcej ziemi. Obu nam przyniesie korzyść rozwój stosunków handlowych mie­dzy nami". Szach potraktował to przesłanie z pewną nieufnością. Przyjął prezenty, ale po­słaniec wrócił bez odpowiedzi. Czyngis-chan wysłał drugą karawanę, tym razem złożoną z pięciuset wielbłądów obładowanych futrami z bobrów i soboli. Towa­rzyszył im dostojnik z mongolskiego dworu. W przygranicznym mieście Otrar miejscowy namiestnik szacha rozkazał zabić stu przewoźników, w tym dworskiego dostojnika, i skonfiskował ładunki. Czyngis-chan jeszcze raz spróbował rozwiązać problem na drodze dyplomatycznej. Wysłał kolejnego emisariusza, tym razem muzułmanina. Szach kazał go stracić, a członków jego świty odesłać z ogolonymi głowami. Ostateczną zniewagę dla chana stanowiło to, że namiestnik z Otrar pozostał na stanowisku. Odpowiedź mogła być tylko jedna. Latem 1219 roku Czyngis-chan zebrał ar­mię złożoną ze 150-200 tysięcy jeźdźców, wśród których było wielu zaprawionych w boju weteranów kampanii chińskiej. Z armią tą, dowodzoną przez najlepszych dowódców, mając przy boku czterech synów i jedną ze swych żon, chan wyruszy} na wojnę. Szach miał o wiele liczniejsze wojska, nie wiedział jednak, gdzie wkroczą Mongołowie, rozmieścił więc oddziały wzdłuż całej granicy - był to typowy błąd taktyczny. Siły chorezmijskie były tak rozproszone, że gdziekolwiek nastąpiłby atak, musiały przegrać. Gdyby szach zastanowił się przez chwilę, domyśliłby się, gdzie zaatakuje Czyngis-chan - oczywiście w Otrar, którego namiestnik zabił jego emisariusza. Dzięki użyciu machin oblężniczych zdobytych na Chińczykach i chińskiemu prochowi strzelniczemu Otrar został szybko zdobyty; zaczęła się krwawa rzeź mieszkańców, namiestnika zaś stracono, wlewając mu do uszu i oczu stopione srebro. Miasta Chorezmu padały jedno po drugim pod naporem oddziałów Czyngis-chana, wkrótce Mongołowie doszli do świętego miasta Buchary, słynnego z wy­robu wspaniałych kobierców. Po ataku Mongołów żołnierze tureckiego garnizo­nu, mającego bronić miasta rzucili się do ucieczki, zostali jednak schwytani i wycięci w pień. Do sforsowania bram użyto jeńców, a katapulty dokończyły dzieła. Czyngis-chan wjechał do Buchary, gdy w cytadeli wciąż jeszcze trwała walka. Po jej zdobyciu obrońców stracono. Wszystkim mieszkańcom kazano opuścić miasto; tych, którzy nie posłuchali, zabijano. Czyngis-chan wjechał konno do Wielkiego Meczetu, sądząc, że jest to pałac szacha. Zniszczono święte księgi islamu, setki pobożnych muzułmanów wolało popełnić samobójstwo, niż poddać się najeźdźcom. Mężczyźni zabijali żony, aby nie wpadły w ręce Mongołów, ponieważ mieli oni zwyczaj gwałcić kobiety na oczach ich mężów. Życie odebrał sobie wówczas imam Wielkiego Meczetu.

„To były straszliwe dni - pisze muzułmański historyk. - Słychać było tylko płacz mężczyzn, kobiet i dzieci rozłączanych na zawsze, gdy zwycięzcy dzielili między siebie niewolników". Czyngis-chan miał ponoć powiedzieć wtedy: „Mówiłem, że jestem biczem bo­żym, i gdybyście nie byli wielkimi grzesznikami, Allach nie pozwoliłby, aby mój gniew spadł na wasze głowy".

Doszczętnie spalona Buchara przez dziesiątki lat była martwym miastem. Tysiące zwłok, zbyt wiele, aby można było je spalić, pozostały niepogrzebane; mieszkańcy sąsiednich terenów w obawie przed epidemią porzucili domy. System irygacyjny przestał istnieć, pola uprawne zamieniły się w pustynię, a pozostawio­ne bez opieki bydło wyzdychało. Wszystko popadło w całkowitą ruinę. Czyngis-chan wyruszył teraz do Samarkandy. Za wojskiem ciągnęły oddziały jeńców zmuszanych do niewolniczej pracy przy rujnowaniu własnego kraju. Samarkanda była starym miastem już wtedy, gdy w 329 roku zdobył ją Aleksander Wielki. W czasach, o których mowa, stanowiła jeden z głównych ośrodków hand­lu na świecie. Tamtejsze melony wysyłano aż do Bagdadu zapakowane w blasza­ne pudła i obłożone śniegiem dla zachowania świeżości. Samarkanda słynęła z wyrobów złotniczych, kotlarskich, garbarskich i siodlarskich, ze snycerki, z wy­robu mebli i płatnerstwa. Wykonane tu kolczugi, rzeźbione dzbany, ceramika i kunsztownie intarsjowane wyroby z drewna sprzedawano w portach Morza Śródziemnego. Wytwarzano nawet papier, wykorzystując metody zapożyczone z Chin.

Niedługo przed najazdem mongolskim Samarkanda została ufortyfikowana. W murach obronnych znajdowały się cztery wielkie bramy na znak, że miasto ży­je z handlu. Załoga stacjonującego tu licznego garnizonu składała się głównie z najemników tureckich i niewielu tylko mieszkańców dopuszczało do siebie myśl, że Samarkanda może doświadczyć losu Buchary. Czyngis-chan, który stanął przed murami miasta wiosną 1220 roku, także zda­wał sobie sprawę, że ma przed sobą trudną do zdobycia twierdzę. Rozłożył obóz i czekał na posiłki, a jednocześnie rozmieszczał wokół murów swoje oddziały. Gdy dołączyli do niego dwaj synowie, prowadząc tysiące jeńców, postanowiono uciec się do podstępu - zademonstrować obrońcom, że siły Czyngis-chana są nie­przeliczone. Jeńców przebrano w stroje mongolskie i poprowadzono, że sztanda­rami pod mury miejskie. Obrońcy uderzyli na najeźdźców. Mongołowie wycofali się, pozostawiając bezbronnych jeńców na pastwę tureckiego garnizonu, a następnie zawrócili i przeszli do kontrataku, siejąc spustoszenie wśród najemników. Ci, którzy prze­żyli, zdezerterowali, pozostawiając Samarkandę bez obrony.

Władze miejskie podjęły rozmowy z Mongołami. Czyngis-chan obiecał oszczędzić mieszkańców, którzy opuszczą miasto. Około 50 tysięcy osób kupiło sobie wolność - w sumie okup wyniósł 200 tysięcy dinarów. Ludzie zbyt ubodzy, by zapłacić okup, poszli do niewoli. Rzemieślników wysłano do państwa Czyngis--chana. Niedobitki tureckiego garnizonu wycięto w pień, podobnie jak wszyst­kich, którzy pozostali wewnątrz murów miejskich. Jeden z perskich kronikarzy pisze, że ofiarą masakry padło wówczas 300 tysięcy osób. Opuszczone miasto czę­ściowo spalono. Opowiadano, że ocalałych z pogromu mieszkańców było tak nie­wielu, że po powrocie zdołali zasiedlić zaledwie jedną czwartą miasta.

Stolicą Chorezmu nie była Samarkanda, lecz Urgencz położony 300 mil na północny zachód od Samarkandy. Tego miasta również broniły oddziały tureckich najemników, tym razem jednak dobrze przygotowano się do obrony, a na wypa­dek długiego oblężenia zgromadzono ogromne zapasy broni, żywności i wody. Czyngis-chan powierzył zdobycie Urgenczu trzem swoim synom, najstarszego zaś - Dżucziego - mianował władcą Chorezmu, dlatego całkowite zniszczenie miasta nie leżało w jego interesie. Oddziały wyruszające na Urgencz, dowodzone przez trzech najbardziej doświadczonych dowódców chana, liczyły 50 tysięcy jeźdźców. Najpierw wysłano do miasta emisariusza z żądaniem bezwarunkowej kapitu­lacji, a gdy zostało ono odrzucone, Mongołowie przystąpili do oblężenia. W oko­licy brakowało kamieni, których można by użyć do katapult, wysłano więc jeńców na poszukiwanie drzew morwowych i sporządzano amunicję z pociętych pni. In­ni jeńcy pod ostrzałem z murów miejskich wypełniali w tym czasie fosy. Trwało to dwanaście dni. Następnie saperzy osłaniani przez machiny oblężnicze zaczęli ro­bić wyłomy w murach. Szybko się z tym uporali. Obrońcy, świadomi swego losu w razie klęski, stawi­li jednak zacięty opór, walczyli o każdy dom. Obie strony podpalały budynki, w których schronił się nieprzyjaciel, co spowodowało ogromne straty wśród lud­ności cywilnej. Mongołowie przywykli do wielkich bitew na otwartym polu gorzej radzili sobie z walką na ulicach, zapłacili więc teraz wysoką cenę. Po zajęciu połowy Urgencza przypuścili szturm na most na Amu-darii prowadzący do pozostałej części miasta, i zostali odparci. Tylko ta akcja kosztowała życie 3 tysięcy żołnierzy. Tureccy najemnicy nadal zacięcie bronili się w zrujnowanym mieście wspiera­ni przez pozostałych przy życiu mieszkańców. Po tygodniu Mongołowie stracili cierpliwość i podpalili to, co jeszcze zostało. Turcy musieli się wycofać, ale w pło­mieniach zginęły setki mieszkańców Urgenczu. Rada miejska uznała w końcu, że konieczne są rozmowy. Wystosowano błagalną prośbę do Mongołów, aby okaza­li miłosierdzie dzielnym ludziom, którzy bronili swego miasta. „Doświadczyliśmy potęgi waszego gniewu, teraz okażcie nam litość" - mówił jeden z członków rady. Mongołowie nie przywykli jednak do tego rodzaju roz­mów i walka trwała.

„Walczyli wszyscy - pisał arabski historyk - mężczyźni, kobiety i dzieci, dopóki Mongołowie nie zajęli całego miasta, zabijając wszystkich mieszkańców i grabiąc wszystko, co wpadło im w ręce. Następnie otworzyli zaporę i zalali miasto wodą, niszcząc je doszczętnie. Niedobitki mieszkańców zginęły pod wodą lub gruzami. Miasto przestało istnieć". Czyngis-chan nie był zbyt zadowolony z całkowitego zniszczenia stolicy szacha Mohameda. Oblężenie Urgenczu trwało pół roku, Mongołowie ponieśli cięższe niż zazwyczaj straty, a ponadto synowie chana ku jego oburzeniu splądrowali zgli­szcza i zagarnęli łupy, nie pozostawiając nic dla ojca.

Tymczasem oddziały chana ruszyły w pościg za szachem, którego wojsko zna­lazło się w rozsypce. Zajmowano miasto za miastem, dopóki cały Chorezm nie znalazł się w rękach Mongołów. Szach Mohamed zmarł na zapalenie opłucnej na wybrzeżu Morza Kaspijskiego, na terenie dzisiejszego Azerbejdżanu.

Po letnim odpoczynku w oazie Nasaf Czyngis-chan ruszył na północ, do Ter-mezu. Gdy miasto odmówiło poddania się, oblegał je przez tydzień, a po jego upadku jak zwykle nastąpiła rzeź mieszkańców, którym rozpruwano wnętrzności w poszukiwaniu klejnotów ukrytych przed najeźdźcami (zaczęło się od tego, że pewna kobieta na widok Mongołów połknęła swoje perły). Następnie Czyngis-chan skierował się do miasta Balch, stolicy starożytnego królestwa Baktrii położonego na terenach obecnego północnego Afganistanu. Balch, założone przed VI wiekiem p.n.e., zostało zdobyte przez Aleksandra Wiel­kiego, który ożenił się z córką tutejszego władcy, księżniczką Roksaną. Miasto poddało się Mongołom, wierząc zapewnieniu, że mieszkańcy zostaną oszczędzeni. Czyngis-chan złamał jednak obietnicę i dokonał rzezi. Gdy znalazł się tu po­nownie w 1222 roku, dokończył dzieła, wybijając wszystkich, którzy przeżyli. Chiń­ski mnich podróżujący w owym czasie po tych terenach relacjonował, że świetne ongiś Balch stało się miastem duchów, a na jego ulicach wyły psy.

„Gdziekolwiek przetrwały jakieś mury, padły zburzone przez Mongołów - pi­sał arabski historyk. - Po raz drugi zniszczono wszelkie ślady cywilizacji w tym re­gionie".

Czyngis-chan oszczędził kilka miast, ale przy najsłabszej próbie oporu nie miai litości. Wybijał mieszkańców, ale niszczył także systemy irygacyjne, których zbudowanie zajęło setki lat. Wiele miejscowości spustoszonych przez Mongołów nigdy nie podniosło się z ruin. W lutym 1221 roku czwarty syn Czyngis-chana Toluj na czele 70 tysięcy żołnie­rzy przybył do Merw (dziś Mary w Turkmenistanie), bogatego miasta słynącego z wyrobów ceramicznych. Merw było dobrze ufortyfikowane, Toluj w towarzy­stwie pięciuset jeźdźców spędził cały dzień, przyglądając się umocnieniom. Dwu­krotnie podjął szturm i dwukrotnie został odparty. Miasto poddało się jednak po uzyskaniu obietnicy, że nikomu nie stanie się krzywda. Toluj nie dotrzymał słowa. Wygnał mieszkańców, wziął do niewoli 400 rze­mieślników i pewną liczbę dzieci, a reszta miała iść pod miecz. Wszystko zostało sprawnie zorganizowane; poszczególnym oddziałom przydzielono określoną licz­bę ofiar do zabicia, tak że na każdego żołnierza przypadło podobno 300-400 osób.

W Herat zdobytym po ośmiodniowym oblężeniu dokonano rzezi tylko naje­mników, później jednak mieszkańcy podnieśli bunt, zabijając mongolskiego na­miestnika i przedstawiciela chana. W odpowiedzi Mongołowie wycięli ludność i się wycofali. Gdy z ruin zaczęły wychodzić niedobitki mieszkańców i wracać uciekinierzy, którzy skryli się w okolicznych jaskiniach, Mongołowie powrócili i dokończyli dzieła. Mówiono, że w mieście „nie pozostał nawet kłos zboża, okruch chleba czy sztuka odzieży".

Oddziały mongolskie ponownie pojawiły się także w Merw i Balch, aby dobić wszystkich, którzy odważyli się wrócić do spustoszonych miast. Następny na liście był Bamjan, słynny z kolosalnych posągów Buddy wykutych w skale (posągi prze­trwały Czyngis-chana, zniszczyli je dopiero afgańscy talibowie w 2002 roku). Le­żący na Jedwabnym Szlaku Bamjan, ośrodek kultury o ogromnym znaczeniu, sta­nowił prawdziwą dumę Chorezmu. Według tradycji miasto padło z powodu zdrady księżniczki Lali Kwan, którą ojciec próbował wydać za mąż wbrew jej woli. Księżniczka wysłała Czyngis-chanowi wiadomość, jak można odciąć dopływ wody do miasta.

W czasie oblężenia zginął wnuk Czyngis-chana. Wiadomość o tym wprawiła chana w taki gniew, że rzucił się w wir walki, nie zakładając nawet hełmu. Ojciec chłopca przebywał w owym czasie poza obozem; gdy wrócił, chan zganił go nie­słusznie za nieposłuszeństwo i spytał, czy gotów jest teraz wykonać bez sprzeciwu każdy jego rozkaz. Zapytany potwierdził to przysięgą. „Dobrze - powiedział Czyngis-chan. - Twój syn zginął, ja zaś nakazuję ci nie opłakiwać go".

Jak było do przewidzenia, mieszkańców miasta wycięto w pień, nie oszczędzo­no nawet księżniczki Lali, która została ukamienowana za zdradę. Po śmierci szacha Mohameda władzę objął jego syn, książę Dżalal ad-Din, który zebrał liczącą około 60 tysięcy żołnierzy armię złożoną z tureckich najemni ków i poddanych księcia, i zamknął się wraz z nią w twierdzy Ghazni, sto mil na południe od Kabulu. Mongołowie próbowali ją zdobyć, lecz straciwszy około ty­siąca ludzi, zostali zmuszeni do wycofania się. Oblężeniem Ghazni dowodził przybrany brat Czyngis-chana. Wobec braku żołnierzy postanowił uciec się do mistyfikacji, aby przekonać Dżalala, że dyspo­nuje wielką siłą. Nakazał wykonać słomiane kukły, które umocowane na koniach miały udawać nadciągającą odsiecz. Podstęp się nie udał. Książę zaatakował i po raz pierwszy w kraju muzułmańskim Mongołowie ponieśli klęskę. Podobno żoł­nierze chorezmijscy przewyższyli nawet Mongołów okrucieństwem, mordowali bowiem jeńców, wbijając im gwoździe do uszu. Gdy wiadomość o klęsce dotarła do Czyngis-chana, aż podskoczył on w siodle. Zebrał świeże oddziały i ruszył do Ghazni. Podróż trwała dwa dni, żołnierze nie zatrzymywali się ponoć na popas, lecz ilekroć czuli głód, mongolskim zwyczajem nacinali grzbiet konia i posilali się jego krwią. Gdy dotarli do Ghazni, wybuchł spór między tureckimi najemnikami a miej­scowymi oddziałami i książę zmuszony był wycofać się z twierdzy. Mieszkańców miasta wygnano lub zabito, fortyfikacje zostały zniszczone. Książę zamierzał uciec do Pendżabu, ale nad Indusem wpadł wraz ze swymi oddziałami w potrzask. Stawił opór, Mongołowie zniszczyli jednak jego linie obrony i w końcu Dżalal został zaledwie z garstką żołnierzy. Skoczył wówczas wraz z koniem z urwistego brzegu do rzeki. Czyngis-chan był pełen podziwu, po pierwsze, dla sposobu, w jaki książę uratował własne życie, nie bacząc na to, co stanie się z jego ludźmi, a po drugie - dla odwagi księcia. Chan uznał, że Dżalal powinien być wzorem dla wszystkich Mongołów, i pozwolił mu uciec. Jego żoł­nierzom nie dano takiej możliwości. Mongolscy łucznicy zasypali tonących gra­dem strzał. Książę znalazł ostatecznie schronienie u sułtana Delhi.

Czyngis-chan nie zapuścił się w głąb Indii. Spustoszył kilka wsi wokół Lahore, a potem wrócił do Chorezmu, aby sprawdzić, jak mają się sprawy w tym podbi­tym kraju. Tymczasem część wojsk mongolskich w pogoni za (zmarłym już) sza­chem Mohamedem ruszyła na północ, do Gruzji, gdzie stoczyła zwycięską bitwę z jazdą gruzińską, najpotężniejszą w tym regionie. Następnie Mongołowie poszli na Ruś.

W bitwie nad Kałką dwudziestotysięczna armia mongolska stanęła naprzeciw osiemdziesięciotysięcznej drużyny książąt ruskich pod wodzą księcia Mścisława Udałego. Mongołowie zastosowali swą wypróbowaną, niezawodną taktykę pozo­rowanej ucieczki. Po krótkim starciu wycofali się, pozornie w bezładzie, a gdy Rusini popędzili za nimi, rozciągając szyki, przepuścili straż przednią, a następ­nie zawrócili i rozpoczęli szarżę. Gdy nadjechała reszta ruskiej konnicy, na polu bitwy trwała krwawa rzeź, która - jak zwykle - odebrała przybyłym ochotę do walki. Jeśli ktoś mimo to chwycił za broń, tracił życie. Niedobitki armii ruskiej przerażone rozmiarami klęski Mścisława wycofały się, Mongołowie natomiast ruszyli grabić składy towarowe Sugdei (obecnie Su-dak) na Krymie. Następnie najechali Bułgarów Kamskich, po czym przez Ka­zachstan wrócili do domu.

Czyngis-chan zmarł w 1227 roku nad jeziorem Bajkał. Na jego rozkaz wszyscy uczestnicy pogrzebu - około dwóch tysięcy sług - zostali zabici przez żołnierzy, których z kolei zamordowano po powrocie na dwór - chodziło o to, aby nikt nie znał miejsca pochówku władcy. W 1237 roku, dziesięć lat po śmierci Czyngis-chana, mongolska Złota Orda znów najechała na Ruś, ponownie stosując taktykę spalonej ziemi. W 1347 roku, podczas oblężenia Kaffy (Teodozji) na Krymie Mongołowie po raz pierwszy uży­li swego rodzaju broni biologicznej, przerzucając przez mury miasta - przy pomo­cy katapult - ciała ludzi zmarłych w wyniku epidemii, aby zarazić obrońców. Mongołowie narzucili księstwom ruskim władzę na kilka wieków. W powstałej wówczas relacji o zniszczeniu Riazania pisano: „Niszczyli kościoły, a przed świę­tymi ołtarzami rozlewali morze krwi. Nikogo nie oszczędzali, wszystkim zgotowa­li jednaką śmierć. Nie pozostał nikt, kto mógłby opłakiwać zmarłych - ani ojciec czy matka nie mogli zapłakać nad dziećmi, ani dzieci nad ojcem i matką, ani brat nad bratem, krewny nad krewnym - wszyscy bowiem bez wyjątku stracili życie. Taka spotkała nas kara za nasze grzechy".